Obserwatorzy

sobota, 24 grudnia 2016

Święta z przytupem!

Drodzy Moi,
w tym niezwykłym czasie życzę Wam spokoju, radości w sercach przeogromnej z najmniejszych nawet rzeczy. Cieszcie się sobą, zapachem i smakiem. Celebrujcie każdą chwilkę i uśmiechajcie się do siebie szeroko. Darujcie sobie nerwy, bo ktoś tam spóźnił się na kolajcję, bo prezent dał taki, jakiego nie chcieliście otrzymać. To wszystko nieistotne. Ważne, że ten ktoś dojechał, choćby spóźniony, ważne, że pamiętał, bez względu na to, jak zbędną rzecz Wam  ofiarował ;) Śpiewajcie kolędy i pastorałki z całych sił w płucach. Niech to będą święta gorące od Waszych serc, nawet jeśli w czasie pasterki zmarzną Wam nosy i policzki.
Wesołych Świąt życzę Wam wszystkim!
Wasza A.







sobota, 10 grudnia 2016

Stan alarmowy!!!

Jeżeli człowiek budzi się w okolicah piątej rano, po tym jak położył się spać po północy i zastanawia się czy do maszyny już siadać, czy jeszcze nie, jest źle, a może bardzo źle?
Hmm...
Szalona gonitwa przedświąteczna i spora grupka zapominalskich w natarciu.
Obiecałam sobie, że ostatni tydzień zostawiam dla mnie, dla domu, dla upieczenia małego co nieco, może dziubnięcia dekoracji na nasze drzewko. Marzy mi się Mikołaj tildowy w pasiastych portkach i długą, białą brodą.
Obiecałam też sobie, że z mieszkania pozbędę się wszystkich szmatek, tasiemek, sznureczków i guziczków, które walają się dosłownie wszędzie. Guziczki rozsypujące się samoczynnie tu i ówdzie są wprawdzie mniej bolesne, niż klocki Lego nadepnięte bosą stopą w noc ciemną, ale wkurzają równie skutecznie. Szczególnie kiedy okazuje się, że brak jednego, czy dwóch z kompletu do wykończenia misia, albo jego portek, a po czasie pod kanapą znajdują się przy okazji poszukiwania zagubionej innej rzeczy. Mój I. zawsze ma też zabawną minę, kiedy dziubiąc coś u jego boku wykrzykuję nagle w panice "Jest problem!" Igły bowiem też wędrują wszędzie według własnego uznania. Nawet moją największą, tę tapicerską do montowania kończyn, potrafię przesiać w czeluściach kanapy. Akcje poszukiwawcze mamy więc przećwiczone gruntownie.
Otóż wszystko to, całe twórcze bałaganiarstwo, miało zgodnie z planem wylądować tam, gdzie jego miejsce, czyli w pracowni. Za kazdym jednak razem, kiedy wywożę tam dwie spakowane reklamówki szmatek, wracam do domu z kolejną, a bo może wieczorkiem jeszcze tylko to dziubnę, tamto wykończę...
Chyba kategorycznie muszę szurnąć maszynę z domu i odciąć czas pracy od czasu w chałupie. Życie z rękodzielnikiem łatwe nie jest, oj nie... Najskuteczniejsza mogła by się okazać terapia prądem, ale tej wolałabym uniknąć. Już i tak włosy mi się mierzwią od  ciągłego niewyczesania :P






Konina opanowała pracownie kompleksowo. Muszę chyba przygotować po Nowym Roku jakiś inny gatunek zwierza, żeby w rutynę nie popaść ;) Chociaż wariacji na temat mam w głowie jeszcze całkiem sporo, a i z każdym kolejnym zamówieniem nowe pomysły  lęgną się w ilości stonki ziemniaczanej.


Z centrum rękodzielniczego COTTONI pozdrawiam Was cieplutko!
Wasza A.